Dziś będzie o luce. I nie, nie o jakimś chłopcu o imieniu Luka. Opowiem wam o luce pomiędzy smakoszami dobrego audio, a słuchaczami, którym totalnie wszystko jedno. O większości z was. O czymś, co się rozprzestrzenia, a co nazywam casualową audiofilią.
Homo musicus
…czyli kto? Teoretycznie każdy. W praktyce, nie każdy, ale większość. Ograniczenia to: muzyczny snobizm z jednej strony. Z drugiej – ucho, na które nadepnął słoń. Ale o ile nie cierpisz na jedno lub drugie, z dużym prawdopodobieństwem…. nadajesz się. Tak, właśnie Ty.
Na czym to wszystko polega? Cóż, cofnijmy się na chwilę w czasie. Aby dokładnie sprzedać wam, o co mi chodzi, potrzebny mi kontekst.
Epokę zwaną PRL-em pamiętam jak przez mgłę, ale jednego nie zapomnę: tego, na ile rzeczy człowiek był skazany. Nie zapomnę brania tego, co było, bez najmniejszych szans na wybór, oczekiwania, wątpliwości, a nawet zwykłe marudzenie. Wprawdzie to sprzęt audio z tamtych dekad często uważany jest za świętego graala, ale nie oszukujmy się – w przeciętnym polskim domu jeśli coś grało, to średnia-niska półka w postaci głośników i gramofonów Unitry. Może nie chłam, ale na pewno nie szał.
W dzisiejszych czasach również bywamy skazani na przeciętność. Mamy nad nią jednak nieporównywalnie większą kontrolę. Ergo, fundowanie sobie wrażeń kiepskiego kalibru jest często kwestią świadomego wyboru. Czasem oglądnie się serial w niskiej rozdzielczości na lapku, bo się oglądnie. Wolno. Na obiad pójdzie się do kiepskiego kebsa, bo akurat po drodze. Grę odpali się na najgorszych detalach, bo komputer już leciwy, ale co jakiś czas upgrade sprzętu i tak nas czeka. Owszem, wciąż wybieramy przeciętność. Często pomagają nam w tym obniżający jakość producenci i chcący pozbyć się zaległego towaru sprzedawcy. Ale wciąż, w wielu sferach nie jesteśmy już na nią jednak absolutnie i bezwzględnie skazani.
O ile więc różnorakie względy nie zmuszają do sięgnięcia po opcję “tanio, średnio i jak najprościej”, zaryzykuję niezbyt odkrywczą tezę, że wśród ludzi czujących się młodo rosną wymagania co do tego, w jakich warunkach konsumujemy kulturę. Polski zespół Riverside nagrał płytę o nazwie Anno Domini High Definition i jest to świetne określenie czasów, w których żyjemy. Żyjemy w czasach, w których 0,25 cala więcej na ekranie smartfona cieszy. Do obsługi Instagrama lub Fejsa wystarczy pierwszy lepszy przeciętniak, ale to nie ma znaczenia. Ludzie są skłonni zamówić sobie w necie nowoczesny smartfon, bo chcą mieć frajdę z fajnego telefonu. Nie po to, by wykorzystać jego możliwości.
Brzmi to trochę złowrogo (i takowoż zamysłem artystycznym Riverside był skrót ADHD), bo łatwo się w świecie opętanym konsumpcją zakałapućkać. Ja jednak chciałbym, byśmy dziś popatrzyli na to nieco bardziej pozytywnie. Bo jeśli darujemy sobie szaleństwa, to wniosek właśnie taki jest. Pozytywny. Doceniamy jakość kosztem brania co popadnie.
Dobrym tego przykładem jest jedzenie. Lunch w pracy? To już nie te czasy, kiedy kucharka nawalała bitkę z zimniorem na talerz i jedzący nie zadawali pytań. Ceni się, gdy danie jest ciekawe. W ekstremalnych przypadkach ilość jarmużu, rukoli lub pesto urasta do rangi czynnika, który decydujące, czy coś w ogóle można nazwać potrawą. Jednak nawet jeśli podarujemy sobie przypadki bliskie dowcipów o bezglutenowych pierożkach, chyba każdy widzi, że oczekiwania co do jakości żarcia rosną. Kwestionujemy skład, sprawdzamy czy tłuste lub z cukrem, unikamy żywieniowej rutyny, przeczesując kulinarne blogi. I czy to źle?
Opisywane rosnące wymagania nie dotyczą wyłącznie smaku. Obraz i dotyk – zwracamy na to uwagę. Na jakość obrazu na monitorze i na to, czy tkanina będzie miła w noszeniu. Normalna reguła świata, w którym nie wszystko, co robimy, podporządkowane jest temu, by w ogóle przeżyć.
Słuch – zmysł niedoceniany
Trajkotam tu o rzeczach oczywistych nie bez powodu. Nieprzypadkowo również w wyliczance akapit wyżej nie umieściłem słuchu. Tu sprawa robi bowiem się dziwna.
Każdy bez trudu poda przykład osoby, która spełnia kryteria człowieka żyjącego w HD, a jednocześnie słuchającego muzyki na pierdziawkach. Zresztą nie trzeba znać – jest niestety spora szansa, że to wy. Mnóstwo młodych ludzi idealnie wpisuje się w kategorię “człowieka żyjącego w HD”, ale z jakichś względów nie dotyczy to muzyki.
I powiem szczerze, że smucą mnie takie historie. Smucą, ponieważ w większości wypadków wcale nie chodzi tutaj o pieniądze. Niejeden znajomy wyda kupę kasy na telefon, telewizor 4K lub mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy klawiaturę, a jednak gdy przyjdzie pogadać o słuchawkach za parę stów, wtedy często słyszę to przedziwne jedno słowo:
DROGO
Drogo, bo? Helou? Bo smartfon może kosztować 3500, tablet 1500, a sprzęt audio powinien kosztować ile? 49,90?
To nie jest błaha sprawa
Co więcej, my nie mówimy tutaj o czymś, co można uznać za marginalne. Muzyka dla większości z nas jest bardzo ważna. Sami powiedzcie, kochacie muzykę? Widzę las rąk. Idziecie z nią śmiało przez życie? No ba. A jednak, za magiczną aurą muzyki często nie idzie czyn, by konsumować ją w należyty sposób. I pisząc „należyty” nie mam na myśli audiofilskiego odpału. Chodzi o przyzwoity poziom, który umożliwia nam współczesna technologia.
Ile ja w życiu takich ludzi spotkałem – ciuchy, telewizor, laptop, smartfon, żywność – wszystko tip top i dobre gatunkowo, ale muzyka słuchana na dziadowskich pchełkach z telefonu. I to zdziwienie, gdy sugeruję, że to jakiś brak konsekwencji.
Ustalmy zatem jedno: dziś piszę wam o sprawie ważnej. Jeśli choć jedna osoba czytająca ten artykuł stanie się casualowym audiofilem, będę szczęśliwy i kupię sobie cydr a nagrodę. Mówimy bowiem o istotnej sferze życia. O muzyce. A nie o szydełkowaniu, czy sadzonkach.
Muzyka jest jedyną zmysłową przyjemnością pozbawioną znamion grzechu – Samuel Johnson
Wracając do argumentu “bo drogo” – mam dla Was dobre informacje. Jeśli chcecie zostać casualowym audiofilem, nie grozi wam wydawanie grubej kasy na nieporęczny, brzydki sprzęt, który stanowi kolosalny wydatek, a z imydżem nowoczesnego milenialsa ma tyle wspólnego, co aparycja pana Janusza z reklamy OC. Słuchanie na przyzwoitym poziomie można sobie sprawić wydając paręset złotych i będzie to wyglądało i brzmiało godnie.
Oczywiście, niektóre osoby powinny wydać więcej. Każdy z nas ma inny próg, od którego zaczyna się Muzyka przez duże “M”. Mimo to, parę stów za słuchawki większości śmiertelników da jakość słuchania na zachwycającym poziomie. Tyle samo za głośniki komputerowe też oznacza naprawdę fajne granie. Bardzo dobre słuchawki dokanałowe kupicie za 200 zł. A w kolejnych artykułach z tej serii zobaczycie, że i poniżej stówy są opcje, które znacząco zwiększą frajdę ze słuchania na telefonie.
Potraktujcie to więc jako ocean możliwości. To, że rynek audiofilski częstokroć odstrasza swoimi absurdami i pozycjonuje się jako zamknięty dla pewnej kasty nie oznacza, że macie być wykluczeni z zachwycających wrażeń przy waszej ukochanej muzyce. Macie do tego święte prawo. I co więcej, bez większego problemu możecie to osiągnąć.
Audiofil casualowy czyli kto?
W ramach małego podsumowania jeszcze raz pozwolę sobie zdefiniować casualowego audiofila. Obok koneserów audio i ludzi, którym z różnych powodów zawsze będzie wszystko jedno, jest to ta coraz liczniejsza “trzecia grupa”, która:
- rozważa zainwestowanie pieniędzy na zakup słuchawek lub głośników;
- dostrzega w nich wartościowy gadżet;
- traktuje je jako element własnego stylu i/lub stroju;
- czerpie szczerą radość z tego, że coś fajnie brzmi (nawet jeśli nie potrafi wyjaśnić, że to przez podkręcenie średnicy w okolicach 1kHz).
Mam nadzieję, że w powyższym opisie odnajdujecie cząstkę siebie. Jeśli tak, zróbcie ten krok. Nie będziecie tego żałować. Muzyka to w końcu coś magicznego. I szkoda życia na korzystanie z jednego z najdoskonalszych darów wszechświata w sposób miałki, podczas gdy radość i frajda leżą całkiem nieopodal.
Pingback: olumiant fda()
Pingback: tizanidine 6 mg()
Pingback: clomid online paypal()
Pingback: nolvadex 30mg()
Pingback: aralen hives()