Slow writing

Czy Blizzard to jeszcze Blizzard? Czyli krajobraz po smutnym BlizzConie

„Don’t you guys have phones?” krzyknął przedstawiciel Blizzarda tuż po tym, jak publika wybuczała brak pecetowej wersji Diablo Immortal. A ja patrzyłem i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Blizzard swoje, gracze swoje. Jakieś totalne rozjechanie się, podsumowane rzuceniem kuriozalnego pytania w eter. To był niezapomniany BlizzCon – bez wątpienia. Ale tym razem to nie jest niestety komplement.

Co do jednego chyba można się zgodzić. Takiego wizerunkowego kryzysu przy ogłaszeniu nowej gry Blizzard w swojej historii chyba jeszcze nie zaliczył. Niektórzy twierdzą wręcz, że zeszłotygodniowa prezentacja Diablo Immortal to największa wpadka kalifornijskiej firmy ever. Ja nie chcę robić tu jakiegoś konkursu na największy fakap, ale gdybym musiał, z pewnością zaliczyłbym piątkowy wieczór do niechlubnej czołówki. Start Diablo 3 i problemy z logowaniem, dom aukcyjny w tej samej grze, afera z propozycją publicznych nazwisk na forach, niedziałające przez kilka dni serwery Warlords of Draenor, niedawny kryzys tożsamościowy Hordy w World of Warcraft – Blizzard przerabiał już wiele sytuacji trudnych. Ale prezentacja Diablo Immortal wyglądała inaczej. Wyglądała jakby nad Anaheim Convention Center unosił się tego dnia duch Stanisława Barei. I to jest coś nowego. Tego jeszcze nie grali.

O tym, co stało się w piątek, moglibyśmy długo. Sprawa jest o tyle poważna, że w umyśle niejednego gracza jawi się ona od kilku dni jako symbol domniemanego raka, który toczy Blizzard Entertainment. Jakby jakiś Nietzsche gier komputerowych zawyrokował „Blizzard umarł” i tym razem był na to niepodważalny dowód.  Pada dużo mocnych słów, ale czy to w sumie dziwne? To, co zobaczyliśmy podczas ceremonii otwarcia BlizzConu, jak również kilka godzin później na diablowym Q&A, wyglądało wręcz surrealistycznie. Przestraszony i Bogu ducha w sumie winny Wyatt Cheng, rzucony jak na pastwę wilkom, ogłasza mobilnego, free-to-playowego hack’n’slasha zdeklarowanej pecetowej fanbazie. Przecież to jakiś absurd po prostu.

W tym wystąpieniu zbiegło się tyle rzeczy autentycznie do dupy, że moglibyśmy długo wymieniać:

  • ogłoszono grę, której nie chce core’owa fanbaza Diablo
  • ogłoszono grę mobilną widowni mocno pecetowej
  • ogłoszono grę pod rynek chiński na amerykańskim konwencie
  • wykorzystano w tym celu nieśmiałego projektanta gier zamiast kogoś, kto to jakoś przepchnie
  • ratowano sytuację kasowaniem komentarzy i powtórnym wrzucaniem zwiastunów
  • …i Blizzard sądził, że to wszystko przejdzie.

Najbardziej zdumiewa mnie chyba to ostatnie. Wiele osób, z którymi rozmawiałem o tej ceremonii, miało podobne poczucie. Czy Blizzard w ogóle nie zakładał, że całe to Diablo Immortal może spotkać się z krytycznym przyjęciem? Czy serio przyjął za pewnik, że w ten blizzconowy wieczór nic – poza awarią mikrofonu na prezentacji Hearthstone – nie może pójść źle? Czy naprawdę nikomu tam nie powłączały się żadne lampki, że to przecież sunie na jakąś horrendalną wizerunkową katastrofę?

Katastrofa oczywiście nastąpiła i chyba nie jest to za duże słowo. Nie pamiętam, by jakikolwiek film wrzucony na YouTube przez Blizzarda miał tak niekorzystne ratio kciuków w górę i kciuków w dół. Nie pamiętam, by kiedykolwiek Blizzard musiał tak nieudolnie ratować sytuację kasując negatywne komentarze graczy. Nie pamiętam takiego zażenowania na twarzach pracowników Blizzarda na scenie. Nie pamiętam takiej paniki, co zrobić, gdy sesja z Q&A przeistacza ci się na żywo w roasta, gdzie to ty jesteś głównym daniem.

Najbardziej szokuje, że to nie jest coś, co było autentycznie ciężkie do przewidzenia. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że w zróżnicowanym kalejdoskopie graczy Blizzarda tą najbardziej zaniedbaną grupą od lat są fani Diablo. To ludzie, którym regularnie rzucano podczas BlizzConów ochłapy, by przetrzymali kolejny rok do następnego ochłapu. To jest szczerze sfrustrowana grupa fanów i nie bez powodu. Głód czegoś nowego w uniwersum Diablo narasta od kilku lat.

Trudno się więc dziwić, że gdy ze strony Blizzarda zaczęły dochodzić głosy o czymś nowym z miłym piekielnym jegomościem w głównej roli męskiej, oczekiwania wyeskalowały niebotycznie. Część komentatorów zarzuca dziś Blizzardowi, że ten niefortunnie ów hajp podkręcał. Moim zdaniem, ta kula śniegowa była nie do uniknięcia. Wystarczy, że na stronie karier Blizzarda pojawiają się etaty do Diablo i na drugi dzień mamy internet zalany teoriami, co to będzie. To jest już ten poziom głodu. To już jest tyle lat czekania. Fan Diablo patrzy na ognisko z kiełbaskami i myśli o siedzibie Pana Grozy. Fan Diablo słyszy dwunastostrunówkę w radio i dopada go nostalgiczna chandra, by powrócić do Tristram. Fan Diablo szukałby znaków Diablo 4 nawet na środku pustyni.

Nie chcąc więc wnikać, kto jest za to wszystko odpowiedzialny, stwierdzę tylko fakt: hajp nakręcił się sakramencki. I wtedy, widząc, co się święci, Blizzard zrobił coś zdumiewającego. Chyba pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, by dział PR wypuścił wpis, w którym prosi fanów, by nie mieli zbyt wielkich oczekiwań co do ogłoszeń na wielkim nadchodzącym konwencie. Niewiarygodna sytuacja. I jakkolwiek kilka tygodni temu tylko pukałem się w czoło, co to w ogóle za pomysł, dziś z perspektywy tego, co wydarzyło się na BlizzConie, muszę przyznać, że Blizzard tym wpisem uratował sytuację. Owszem, wyszło fatalnie. Ale bez tego wpisu to nie wiem, chyba byłyby jakieś zamieszki. Gdyby wszyscy poszliby do tego Anaheim Convention Center z absolutnym przekonaniem o ogłoszeniu Diablo 4 czy Diablo World, to ludziom złamanoby serca na amen. Na amen.

Porozmawiajmy jednak o samym Diablo Immortal. Ogłoszenie tego typu gry mobilnej nie jest z zasady wcale hańbą dla takiej firmy jak Blizzard. Od niefortunnej prezentacji wylało się morze hejtu, a jedną z najczęściej słyszanych rzeczy jest zdanie “it’s mobile”. Odpowiednik ordynarnego splunięcia, z miną koniecznie taką, jaka pojawia się na widok ogromnego, rzadkiego kloca na chodniku.

“It’s mobile”.

Ughhhhh….

Tylko że… Blizzard ma już przecież grę mobilną w portfolio. Owszem, w Hearthstone’a możemy grać na pececie. Dla mnie to jednak gra przede wszystkim mobilna, gdyż, jak wynika z raportów SuperData, 70% graczy karcianek gra na komórkach. W komunikacji miejskiej często widzę ludzi z odpalonym Hearthstonem i nie mam wątpliwości, że te statystyki nie są zawyżone.

Dlaczego zatem Hearthstone, przyjazna rozwiązaniom mobilnym gra free-to-play z mikropłatnościami, został przyjęty tak rażąco inaczej niż Diablo Immortal? Powód jest prosty. Kontekst sytuacyjny. Premiera Hearthstone’a nie wiązała się z tym, że najbardziej poniewieranej, marginalizowanej, zapomnianej i jednocześnie sfrustrowanej grupie swoich fanów Blizzard zaprezentował produkt… nie dla nich. A właśnie to stało się w wypadku Diablo Immortal.

Mówi się, że wpadka Blizzarda ma przede wszystkim podłoże komunikacyjne. Słyszy się głosy o tym, że „nie zrozumieli fanów”, „żyją w swoim świecie” i „lecą na kasę”. I kto wie, być może odnajdziemy w tym ziarnko prawdy. Ale jeśli prawdą jest, że Diablo Immortal to jeden z kilku projektów diablowych, i jeśli prawdą jest, że one prędzej czy później wszystkie wyjdą, to doszło w piątek nie tylko do wpadki PR-owej. Przede wszystkim, Blizzard został ofiarą harmonogramu własnych projektów.

Przyjmijmy, że to, co mówi Blizzard, jest prawdą. “Dzieje się” w temacie Diablo. Faktycznie mają trzy albo cztery rzeczy diablowe w produkcji lub w planie. Robią Diablo 4. Dopinany jest serial z Netfliksem. Zespół od rewitalizacji gier klasycznych eksploruje już możliwość remastera Diablo 2. I jest to nieszczęsne Diablo  Immortal.

Czy to wygląda źle? Nie.
Czy Diablo Immortal w takim zestawie budzi złość? Nie.
Czy mając trzy inne ciekawe projekty, hardkorowy fan Diablo miałby za złe, że Blizzard chce sobie dorobić w Chinach na free-to-playu na komórki? Nie.

Niestety, dochodzi do sytuacji skrajnie niefortunnej. Przychodzi BlizzCon i okazuje się, że pierwszą z rzeczy do pokazania jest gra mobilna. Blizzard nagrywa nawet zwiastun Diablo 4, ale decyduje się go nie pokazać z jakiegoś powodu – może faktycznie za mało mają. PR firmy zastanawia się więc, co zrobić. Blizzcon sunie na jeden z najgorszych ever, bo innych większych ogłoszeń nie ma.

I tak właśnie ktoś chyba dochodzi tam do wniosku, że lepszy rydz niż nic. na zasadzie: dajmy to Diablo Immortal. Zawsze to jakieś ogłoszenie, a kolejne będą niedługo.

Oczywiście, nadal wydaje mi się wręcz niemożliwe, by to przeszło tak ot w poczuciu, że nic się nie stanie. Nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć tego, co się stało. Wydaje mi się jednak, że przede wszystkim doszło tu do niefortunnego ułożenia się projektów w czasie. A to pociągnęło za sobą błędną decyzję PR-ową. Tylko i aż tyle. Jestem względnie przekonany, że naprawdę fajne rzeczy czekają w kolejce dla fanów Diablo. Jestem prawie pewien, że Diablo 4 zostanie przyjęte entuzjastycznie i że będzie lepsze od Diablo 3. Wierzę, że Blizzard nie ściemnia, pisząc o „multiple Diablo projects in production”. Bardzo więc możliwe, że ogólna perspektywa projektów diablowych wygląda bardzo dobrze. Problem, w tym, że gracze tego nie czują, bo sprzedano im to w najgorszy możliwy sposób.

Czy więc Blizzard się skończył? Czy to jeszcze ten stary Blizzard? Czy to już tylko pomiot Activision?

Na gruncie czysto ludzkim nie da się ukryć, że w Blizzardzie nie ma już ani Roba Pardo, ani Chrisa Metzena, ani Mike’a Morhaime’a. Spora część starej gwardii, która dała nam wyjątkowe emocje lata temu, nie pracuje już pod skrzydłami Zamieci. Odpowiadając więc na pytanie, czy to ten sam Blizzard – nie, to nie jest ten sam Blizzard.

Do tego, tenże już-nie-ten-sam Blizzard ma od kilku lat wielkiego brata w postaci Activision. A to na zewnątrz wygląda fatalnie, bo Activision kojarzy się z bezduszną korporacją. Kontrakt z taką firmą to jak sprzedaż duszy diabłu, a tym diabłem jest oczywiście Bobby Kotick. Tak przynajmniej uważa część graczy. W branży gier zwykło się hejcić EA, ale Bobby i jego ekipa nie wydają się być daleko z tyłu – przynajmniej jeśli chodzi o to, jak są postrzegani.

To wszystko sprawia, że łatwo nam mówić „o końcu prawdziwego Blizzarda”. Te słowa cisną się na usta wręcz same, niezależnie od tego, czy mają sens. Należy jednak pamiętać, że Activision jest olbrzymim holdingiem. I to nie jest nawet tak, że Blizzard stanowi jego główne źródło dochodów. Gdy popatrzymy na wyniki finansowe za poprzedni kwartał, od Blizzarda więcej zarabia samo Activision, jak również trzeci duży podmiot holdingu, czyli King. Scenariusz, w którym bossowie Blizzarda ulegają stopniowo podszeptom szatana o inicjałach BK, wydaje się więc lekko fantasmagoryczny. Mnie osobiście naprawdę trudno nawet wyobrazić sytuację, w której Bobby Kotick ustawia sobie Mike’a Morhaime’a i mówi mu „róbże, kurwa, to Diablo Immortal, a nie jakieś Diablo 4, bo my lecimy na kasę a nie na prawdziwych fanów!”.

Z drugiej strony, mamy decyzje i reakcje, które jak na tak legendarną i doświadczoną firmę wydają się niezrozumiałe i niepokojące. Battle for Azeroth postanawia godnie rywalizować z Warlords of Draenor o miano najgorszego rozszerzenia blizzardowego MMO w dziejach. Z teamu Hearthstone’a odchodzą dwie kluczowe postaci. No i ta końcoworoczna wisienka na torcie, czyli Diablo Immortal. Blizzard wciąż zarabia sporo, ale trudno nie mieć poczucia, że to nie jest zbyt dobry rok dla tej firmy.

Jeden z vlogerów WoW-a, Asmongold, opublikował niecały miesiąc temu na YT głośny materiał. Na filmie widzimy, jak pewnego dnia siada sobie przed komputerem, włącza nagrywanie i rejestruje spontaniczny kilkudziesięciominutowy rant na obecną kondycję World of Warcraft. Jego chaotyczny potok słów kieruje go i słuchaczy przy okazji ku próbie odpowiedzi na pytanie, jak to jest, że Blizzard zaczął podejmować decyzje tak skandalicznie głupie. Asmongold nie zadowala się wyjaśnieniem, że „Blizzard ma to wszystko gdzieś”. Moim zdaniem, słusznie. Tekst, że „They just don’t care” nijak się nie ma do realiów pracy w takiej firmie jak Blizzard. Jeszcze w amerykańskiej kulturze, gdzie każdy, kto się nie stara, wylatuje za margines. Nie mam więc żadnych, najmniejszych nawet wątpliwości, że studio ciężko pracuje nad wszystkimi swoimi grami. Ale faktycznie – zaczęło popełniać poważne błędy. I pytanie, dlaczego pojawiają się one w takiej ilości akurat teraz.

Jeśli chodzi o World of Warcraft, zgadzam się z Asmongoldem, że ciężka praca nie wyklucza czegoś, co on określa jako „intellectual laziness”. Założę się, że i ja i Czytelnik choć raz doświadczył czegoś takiego: niby mega się stara, ale jednak się nie stara. Z różnych powodów – wypalenie, nuda, przemęczenie lub brak przekonania, że ta robota ma sens.

Uważam, że ten bajzel z systemami, bajzel z fabułą, bajzel właściwie ze wszystkim w Battle for Azeroth jest spowodowany właśnie tym. Najnowszy dodatek do WoW-a wydaje się dziełem przeraźliwie rzemieślniczym. Jakby robionym w oparciu o marketingowe spreadsheety (albo spreadshity), gdzie trzeba po prostu, za przeproszeniem, nakurwić ile się da, by było. Odhaczyć i wypuścić. Takie właśnie sprawia wrażenie Battle for Azeroth. Dodatek duży, ambitny, rozległy – tego nie można mu odmówić. Ale jednocześnie rozszerzenie, w którym mnóstwo elementów nie ma najmniejszego sensu.

Do tego dochodzi coś, co wielu komentatorów nazywa disconnectem od graczy. J Allen Brack spacyfikował kiedyś fanbojów WoW: Classic głośnym zdaniem “You think you do but you don’t”. Dziś to brzmi jak podsumowanie całej filozofii tego studia. Co ty tam wiesz, graczu? Jest w tym wszystkim jakieś dziwne przekonanie, że to my wiemy lepiej, bo to my jesteśmy doświadczonymi developerami. Jest w tym wszystkim pewna obojętność na uczucia drugiej strony, a nawet pewna buta. „Don’t you guys have phones?”

Disconnected from the players – tak, to dobre określenie.

Wydaje mi się więc, że nie ma innego wyjścia, jak tylko na powrót zacząć słuchać swoich graczy. To jest główne, a może nawet jedyne zadanie, przed którym dziś stoi Blizzard. Słuchać graczy. Rozwiązanie proste na papierze i uważam, że w praktyce również.

Dlaczego to jest proste zadanie? Bo wbrew pozorom, fani Zamieci bardzo wyraźnie obecnie wskazują, czego chcą. A fani Diablo to już w ogóle. Całkowita przejrzystość, bardzo sprecyzowane oczekiwania. Gracz Diablo to dziś wręcz wzorowy odbiorca. Doskonale wie, czego chce i zapłaci za to.

No więc na co czekasz? Po prostu to zrób, Blizzardzie.

 

Related posts