Ta historia jest jak niejeden internetowy mem. Nie do końca wiadomo, dlaczego stała się aż tak kultowa. Jednak w cuglach wskakuje na podium, gdziekolwiek komuś przyjdzie do głowy poddać najbardziej pamiętne wydarzenia z gier sieciowych pod głosowanie.
W dzisiejszym odcinku prawdziwych historii z wirtualnych światów czeka nas nieco trudniejsze zadanie. I mnie i Was. Bo do tej pory było tak, że opowiadałem Wam o wydarzeniach, które czuję, a których naturę być może trzeba było Wam przybliżyć od podstaw. Dziś jesteśmy po tej samej stronie. Bo przedstawię Wam historię, której fenomen wciąż jest dla mnie zagadką.
Na papierze to opowieść prosta jak budowa cepa. Ot, awatar gracza zabił w grze awatara twórcy tej gry. Nic więcej. Tylko to. Jednak zabił go w dosyć niecodziennych okolicznościach, które sprawiają, że w bardzo wielu źródłach zabójstwo to ocenia się jako ikoniczne wydarzenie. Czy słusznie? Spróbuję przeanalizować je jeszcze raz, tym razem z Wami. Być może wspólnie odkryjemy głębię tej historii.
Jest rok 1997. Wieloosobowe gry RPG mają już dosyć sporą tradycję w postaci tzw. tekstówek, ale prawdziwą rewolucją dla gatunku jest tytuł Ultima Online, który przenosi realia tamtych gier do świata z przepiękną jak na owe czasy grafiką. To gra, bez której być może nie byłoby Everquesta, bez którego z kolei nie byłoby World of Warcraft. Ale nie to jest teraz ważne.
Ważna w tej historii będzie postać, która stała za Ultimą. Richard Garriott, bo o nim mowa, to taki specyficzny pan, który między innymi fundnął sobie jakiś czas temu podróż kosmiczną. Ekscentryczny bogacz o ego jajcach jeszcze większych niż jego majątek. I właśnie za sprawą tej cechy stał się w grach postacią równie kultową, co taką, z której gracze od lat robią sobie bekę.
Jednym z głównych przejawów megalomanii Garriotta była od zawsze postać Lorda Britisha, jego własnej inkarnacji w jego własnej serii gier (czyli właśnie Ultimie). Lord British stanowił wcielenie prześwietnego rycerza, którego na tle większości prześwietnych rycerzy wyróżniała jedna rzecz: miał być naprawdę niezniszczalny. Tak przynajmniej chciał sam Garriott, umieszczając w kolejnych częściach Ultimy siebie samego jako postać, której nie dało się zabić bez stosowania niezbyt legalnych sposobów, by oszukać grę. Tak obrosła legendą ikona Lorda Britisha. Kogoś, kogo pokonać chciał każdy, a nie mógł nikt.
I tak było do momentu Ultimy Online, o której wspomniałem wcześniej; gry sieciowej, w której Lord British został zabity przez gracza i to w takim kontekście, że cała sytuacja nabrała cech gigantycznej ironii losu.
W lecie 1997 roku tytuł był w fazie zaawansowanych przedpremierowych testów, które zgromadziły na serwerach wielu graczy. Gdy beta testy dobiegały końca, Garriott, jak to Garriott, postanowił podziękować graczom w ten sposób, że osobiście pojawi się w grze, wygłosi przemówienie i pozdrowi wszystkich nie tylko Polaków niczym papież z watykańskiego okienka. Mnóstwo graczy zeszło się na tę uroczystość, kiedy to sam Lord British, niepokonany bohater wielu gier miał udzielić wszystkim apostolskiego błogo… znaczy, pomachać tłumom i inne takie.
I tak w teorii miało być. Rzesze graczy stawiły się przed zamkiem Lorda Britisha, lecz nie zostały wpuszczone na dziedziniec poza wyselekcjonowaną grupą. W tej wyselekcjonowanej grupie był gracz o imieniu Rainz, który zaraz stanie się głównym bohaterem tej historii.
Punktem wyjścia całej rozróby było to, że logując się, by wygłosić graczom epickiego speecha, Garriott pomylił się i nie włączył sobie, jak to miał w zwyczaju, nieśmiertelności. Cała jego świta była bezpieczna, ale on sam, gdy tak gadał i gadał, stanowił absolutnie otwarty cel. Jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu było to, że nikomu nawet nie przyszło do głowy, że tak może być.
W ten sposób podobno myślał nawet Rainz, czyli zabójca. Po latach wspomniał w wywiadzie, że gdy odważył się na to, na co się odważył, czyli gdy rzucił czar “pole ognia” na miejsce, gdzie stał awatar Richarda Garriotta, nie miał wcale poczucia, że to może cokolwiek dać. Jednym słowem zrobił to dla jaj.
Tymczasem faktycznie porobiły się jaja.
Na oczach wszystkich pod stopami Lorda Britisha pojawił się ogień. Żeby było zabawniej, stojący obok Lord Blackthorn, awatar innego twórcy Ultimy, zrozumiał, że ktoś rzucił czar i wyśmiał tę żałosną próbę ataku na przenajświętszych rycerzy (czyt. rycerzy z włączoną nieśmiertelnością). Jego słowa jeszcze nie zdążyły zniknąć z ekranu, gdy awatar Garriotta padł trupem i tak powstał jeden z najsłynniejszych zrzutów ekranu w historii gier sieciowych.
W zabójstwie Lorda Britisha wydaje się istnieć parę czynników, które usprawiedliwiają szum, jaki zrobił się wokół tego wydarzenia.
Po pierwsze, ofiarą stał się ten, który przez wiele lat łechtał sobie ego nieśmiertelnym awatarem.
Po drugie, rzecz zdarzyła się w klasycznych dla gier sieciowych czasach, co nadało jej niemal mityczną aurę.
Po trzecie natomiast, cała scena sprowokowała ostrą dyskusję na temat zabijania graczy. Dobrze przeczytaliście, graczy. Nie twórców. Historia miała bowiem dziwny epilog.
Gdy ciało Lorda Britisha osunęło się na ziemię, wspomniany Lord Blackthorn, czyli awatar jednego z twórców Ultimy, spanikował łamane przez wpadł w szał i wydał pracownikom rozkaz przyzwania na miejsce jakichś potężnych okropieństw w celu opanowania sytuacji, mimo że mleko się już rozlało. Potwory wyrżnęły wszystkich, Bogu ducha winnych, zaproszonych na przemówienie graczy i, jak u Tarantino, impreza skończyła się jatką.
Jakiś czas potem, Rainz dostał bana w Ultimie. Podobno za inne przewinienia. Do dziś jednak nie wiadomo, czy za banem tym nie krył się gniew poniżonego ego Richarda Garriotta.
Pingback: cialis professional()