Slow writing

Nieodwzajemniona miłość, czyli o Rumunii krzywdzonej stereotypami

Uproszczenia poznawcze, którymi posługuje się człowiek, to wielce popularny mechanizm, a jednym z obszarów, gdzie uwidacznia się on wyjątkowo często, są stereotypy narodowe. Bywają one mniej lub bardziej prawdziwe i mniej lub bardziej szkodliwe. Istnieje jednak kraj, który pod tym względem u Polaków ma autentycznie przerąbane. Tym krajem jest Rumunia.

“Rumuny”…

Jakie Rumuny? Jak to jakie? Te Rumuny! Żebrający Cyganie łamane przez syf, mizeria (nie z ogórków) i bieda. Rzeczywistość, przy której dowcipy o łotewskich chłopach to opowieści o dobrobycie. Wszak gdy coś wygląda naprawdę tragicznie, mówi się: “Sto lat za Rumunami!”. A gdy kolega wskoczy w brudny sweter, można rzucić tekstem “Wyglądasz jak jakiś Rumun!”.

Biedny Rumun to ktoś, kogo raczej nie zaprezentujesz dziewczynom na imprezie, by pokazać, z jakimi fajnymi ludźmi się kumplujesz. Rumuna nie posądza się również o zapracowanie na swój dobytek, bo przecież go pewnikiem ukradł. A kiedy już myślący w ten sposób Polak pojedzie do Rumunii i zobaczy, że to wszystko nieprawda, zawsze może powiedzieć: no cóż, Polaków też na świecie niesprawiedliwie oceniają.

Zmierzmy się więc dziś z rumuńskimi stereotypami. Na tapetę pójdą trzy. Dwa dotyczą całego kraju. Trzeci – znanego i ważnego rumuńskiego regionu.

A w ramach przerwy na autoreklamę fotka, która ustrzeliłem w górach Fogaraskich :).

Stereotyp 1: Rumunia to kraj Cyganów

Długo zastanawiałem się, czy podjąć w tym tekście kwestię oddemonizowania ludności romskiej. Temat równie istotny i ważny. Zdecydowałem się jednak tego nie robić, bo nie mam na tyle wiedzy, by zrobić to dobrze.

Poza tym, czytacie tekst o Rumunii. A Rumunia to kraj, w którym ponad 90% ludności *nie jest* Romami. I chyba każdy, kto był w tym kraju, zgodzi się ze mną, że skrót myślowy „Rumunia = Rom” jest po prostu absurdalny.

Mieszkańcy Rumunii to w ogromnej większości przedstawiciele wschodnioromańskiej nacji, zwanej – uwaga, niespodzianka! – Rumunami. Ludzie ci wcale nie czują się Romami, lecz spadkobiercami… starożytnego Rzymu. Nie ukrywam, że we mnie jako turyście budzi to pewne zdziwienie. We Włoszech byłem wiele razy i nijak nie pasowało mi to do tego, co widziałem w Rumunii.

Pomniki z wilczycą karmiącą młode, które zobaczycie w co drugim rumuńskim mieście, sprawiają więc wrażenie, jakby ktoś chciał się tu podpiąć na siłę pod wielki Rzym. Ten sprytny manewr widać też w innych dziedzinach życia – część Rumunów uważa, że narodową kuchnią jest tu kuchnia włoska. To też wydaje się naciągane. Na oko wygląda mi to na dodawanie sobie +2 do lansu.

Jakakolwiek byłaby jednak prawda, Rumuni to wciąż kulturowo zupełnie inna bajka od Romów. I to, że i jedni i drudzy mają ciemną karnację, a czasem nawet bywają do siebie wizualnie podobni, nie oznacza wcale, że traktowanie Rumunii jako „ojczyzny” Cyganów jest w jakikolwiek sposób uzasadnione. Nie, nie jest.

Stereotyp nr 2: Rumunia jest przeraźliwie biedna

Kolejna sprawa to domniemana rumuńska bieda. Moment, by się z nią rozprawić, można uznać wręcz za idealny, gdyż w ostatnich miesiącach prasa szeroko rozpisywała się na temat zasuwającej do przodu rumuńskiej gospodarki. Rzekłbym nawet, że w pewnym sensie stałem się tych artykułów ofiarą – jadąc do Rumunii nastawiłem się na poziom rozwoju bliski Polsce lub nawet Słowenii. Tymczasem…

Cóż, aż tak dobrze nie jest. Nie jest jednak również bardzo źle. Rumunia to przede wszystkim kraj sporych kontrastów, zresztą jak chyba każde postkomunistyczne państwo. Tu jednak owe kontrasty potrafią być wciąż dosyć radykalne – o ile niejeden polski region potrafi przyzwyczaić do widoku bogatej wsi, na rumuńskiej prowincji wciąż dominuje życie, który można określić jako bardzo skromne. To po prostu jeszcze nie ten poziom, kiedy pozwalasz sobie na krasnala w ogródku przed domem.

Uwidacznia się brak pewnych rzeczy, które u nas są już standardem – na przykład prowadzenia kabli pod ziemią. Kołtuniące się czernią słupy elektryczne robią w  naprawdę upiorne wrażenie. Podobnie jak bezpańskie psy, których jednak wcale nie jest aż tak dużo, jak sądziłem. W zwalczaniu stereotypu o biednej Rumunii nie pomaga także przejazd przez naprawdę obskurną granicę, którą polski podróżny napotka docierając od strony Węgier.

Wystarczy jednak zapuścić się nieco głębiej w środek kraju, by zobaczyć drugą stronę medalu. A jest nią wyczuwalny marsz ku dobremu. Odnowione starówki rumuńskich miast wyglądają zjawiskowo pięknie (polecam szczególnie Sighisoarę i Sybin). Po wybudowanych niedawno autostradach śmiga się aż miło. Po strojach ludzi i gadżetach, które noszą przy sobie, także widać coraz większy dobrobyt.

Jeśli więc komuś Rumunia kojarzy się z krajem sporej biedy, to powiem tak: owszem, bieda bywa widoczna. Ogólny obraz kraju wykracza jednak zdecydowanie poza stereotyp szarego, smutnego, postkomunistycznego państwa. I porównując to z Polską, nie ma pod tym względem jakiejś gigantycznej przepaści.

Stereotyp 3: Rumunia to kraina wampirów

Rumunię zwykło kojarzyć się nie tylko z biedą, ale i z wampirami. Właśnie na terenie obecnego państwa rumuńskiego znajduje się bowiem historyczna kraina o nazwie Siedmiogród, zwana inaczej – hłe hłe hłe – Transylwanią.

Ponownie jednak mamy tu do czynienia z czymś, co nie ma pokrycia w rzeczywistości. Winnym galimatiasu jest irlandzki pisarz Bram Stoker, przez którego Transylwanię zwykło się kojarzyć z gotyckim, pełnym nietoperzy i pustych trumien klimatem. Rumuni jakby pogodzili się już z tym faktem i wykorzystują to na potęgę. Biznes Drakuli kręci się w transylwańskiej krainie aż miło, a zamek Bran w sięga jakichś absurdów komercjalizacji (jeśli tam pojedziecie, nie mówcie, że nie ostrzegałem).

Tak czy inaczej, Transylwania obrosła legendami, które są… cóż, średnio prawdziwe. Dość powiedzieć, że:
– zanim Stoker spopularyzował postać Drakuli, wampiryzmu w ludowych podaniach tego regionu właściwie nie było;
– znany z legend Drakula nie jest nawet konkretną historyczną postacią. Jest połączeniem dwóch postaci: Vlada Palownika i jego ojca;
– Bran, czyli oblegany przez turystów zamek Drakuli… nie jest zamkiem Drakuli. Prawdziwa siedziba Vlada Palownika znajduje się w okręgu Ardżesz (zamek Poenari).
– kolejny popularny turystycznie obiekt, czyli Dom Drakuli w centrum Sighisoary, to również raczej ściema. Nie jest potwierdzone, gdzie urodził się młody Drakula, ale ze sporym prawdopodobieństwem nie tam.

Transylwański miks

Jeśli zatem Transylwania nie jest krainą wampirów, to… czym jest?

Siedmiogród to przede wszystkim rejon, w którym przez setki lat ścierały się wpływy trzech religii chrześcijańskich: węgierskiego katolicyzmu, niemieckiego protestantyzmu i rumuńskiego prawosławia. I choć ów opis regionu trudno uznać za nadzwyczaj turystycznie seksowny, ta najbardziej charakterystyczna cecha Transylwanii jest w gruncie rzeczy bardzo ciekawa. Jadąc przez Siedmiogród mijasz mnóstwo warownych lub typowo sakralnych kościołów, które przechodziły z rąk do rąk. Poniemiecka surowość nałożona na wcześniejszy przepych katolickich świątyń sprawia wrażenie, jakby ktoś próbował zamalować obrazek na wcześniej pomalowanej kartce.

Nieco dalej jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko to potrafi ustąpić miejsca średniowiecznej sielance, pełnej kwiatów na krużgankach i śpiewających mnichów. Prawosławne monastyry – bo o nich mowa – kojarzą mi się z grami komputerowymi, w których średniowiecza nie przedstawiano przez pryzmat brudu i smrodu tej epoki, lecz idyllicznie. I dokładnie tak to w rumuńskich klasztorach wygląda. Po prostu bajka.

Mieszaninę wpływów rumuńskich, węgierskich i niemieckich widać również w tutejszej kuchni. Gulasze i kluski, w połączeniu z uwielbianą przez Rumunów mamałygą, owocują jadłospisem na styku trzech nacji. Może nie porywająco wyrazistym, ale całkiem smacznym. Jeden przysmak zasługuje tu na szczególną uwagę – papanasi, czyli pączek na ciepło. Kalorii liczyć nie radzę i zamawiać jednego na głowę również. Spróbować jednak polecam. Różnie bywa z jego przyrządzeniem, ale jeśli traficie dobrze – prawdziwa słodycz dla podniebienia.

Nieodwzajemniona miłość

Tym słodkim akcentem zbliżamy się do końca.

Kraje na wschód od żelaznej kurtyny dźwigają się jedne szybciej inne wolniej. Część wyszła na prostą, część dalej jest w solidnej dupie, a jeden taki też wyszedł na prostą, lecz prawie 40% uważa, że jednak dupa i wini Balcerowicza.

Niezależnie jednak od polityki można powiedzieć, że od upadku komunizmu minęło już trochę czasu. Patrzenie na rzeczywistość przez pryzmat poprzedniej epoki jest więc dosyć słabe.

Dlaczego zatem w roku 2017 w Polsce wciąż pokutuje negatywny obraz Rumunii? Nie wiem. Ale naprawdę wypadałoby go w końcu zupdate’ować.

Niektórzy powiadają, że relację Polaków z Rumunami najlepiej opisuje sformułowanie “nieodwzajemniona miłość”. Rumuni nas po prostu lubią. I podkreślam ten fakt, gdyż tych krajów, gdzie punktujemy na plus, wcale nie ma w Europie tak wielu. Skoro więc już istnieje naród, dla którego Polak to ktoś więcej niż pijak i głupek, może warto to odwzajemnić?

Related posts