Aktualny temat. Przykłady prawdziwe. Niepokojące zjawisko. „Tabletowe dzieci” z najnowszego Newsweeka zdaje się spełniać kryteria tekstu trafiającego w punkt. A jednak po jego przeczytaniu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że artykuł spłyca sprawę do sensacyjnej formy, a droga do eliminacji zagrożeń związanych z nowoczesnymi technologiami jest inna od epatowania szokiem.
Poznajcie dziecko, które krzyczy niemal za każdym razem, gdy nie ma pod ręką tabletu.
Następnie poznajcie dziecko, które tapuje palcem na szybę, bo myśli że to ekran dotykowy.
Potem poznajcie dziecko, które technologia doprowadziła do zaburzeń w rozwoju.
I gdy już poznacie wszystkie te dzieci, tekst w Newsweeku się… skończy.
“Tabletowe dzieci” w najnowszym wydaniu tygodnika to bowiem, jednym zdaniem, przegląd głośnych i medialnych przypadków, których wspólnym mianownikiem jest szkodliwy wpływ nowoczesnej technologii na rozwój maluchów. Dowiecie się tu o wszystkich możliwych, złych konsekwencjach korzystania z tabletów przez dzieci, a mimo to ów kalejdoskop, podany nam przed oczy, by wstrząsnąć, nie kończy się sensowną konkluzją.
Ktoś powie, chodzi o efekt szoku. Niby to się czasem sprawdza, ale metoda ta działa głównie wtedy, gdy prowadzi do jakichś wniosków. A jedyny wniosek, który można wysnuć po lekturze newsweekowego artykułu jest… no właśnie, jaki?
Strach przed technologią
Z racji wykształcenia i zainteresowań zawodowych mam kontakt ze znajomymi, którzy działają na co dzień w środowisku psychologów i pedagogów dziecięcych. Rozmowy z nimi często unaoczniają jeden problem, a właściwie mit. Mit rodzica otwartego na technologię.
To na dobrą sprawę można by nazwać złudzeniem. Złudzeniem, które udziela się nam, ludziom zdolnym do podpięcia dziesięciu urządzeń, gdyby nasze ciała miały gniazda USB. Nam się zdaje, że tu jest Polska: wśród ludzi na bieżąco z tech-nowinkami, wśród kręgów społecznych obcykanych z social media, wśród każualowych geeków, którzy raz na jakiś czas nie potrafią sobie odmówić gadżetu.
Tymczasem gdyby stworzyć konstrukt tzw. przeciętnego polskiego rodzica, byłby to rodzic technolękowy. Człowiek, którzy na wyjściu boi się tabletu i go nie rozumie.
Ów rodzic ma dziecko. W przeciwieństwie do swojego rodzica, tak zwane przeciętne dziecko doświadcza z dużym prawdopodobieństwem silnego pociągu do wszystkiego, co technologiczne, nowoczesne i multimedialne. Pomimo otwierania się dorosłych na te właśnie rzeczy, pokoleniowa przepaść pod tym względem istnieje. I chyba się nie zmniejsza, a może wręcz przeciwnie. “Gen technologiczny”, który zdają się mieć zaszczepiony najmłodsi, zdumiewa nawet ludzi otwartych na nowoczesne urządzenia i multimedialne formy.
I właśnie dlatego po przeczytaniu „Tabletowych dzieci” miałem poczucie, że ten artykuł bardziej zaszkodzi niż pomoże. Przejazd po case studies negatywnych skutków, który nie naprowadza czytelnika na jakąkolwiek konkluzję poza tą, że tablety w takim razie są złe, w praktyce pogłębia te międzypokoleniowe podziały. Trafia na grunt, jak już wspominałem, podatnych na to myślenie, rodziców, odsuwając ich od świata ich dzieci, których fascynacji technologiami nie „wyleczy” nic, choćby nie wiem co. Wojna z naturalnym pociągiem młodych do tabletu lub smartfonu jest z góry skazana na przegranie. O czym przekonało się kilkoro bohaterów artykułu Newsweeka.
Jakiego więc wniosku zabrakło w nim, by można oczekiwać efektu nieco lepszego niż prawdopodobna większa ilość kłótni rodzinnych?
“Masz, zajmij się.”
Po pierwsze, tygodnik poświęcił zaledwie kilka zdań kwestii, którą wypadałoby poruszyć w stopniu znacznie szerszym. Chodzi o to, w jakich okolicznościach tablet staje się urządzeniem złym.
– Jeśli tablet traktujemy jako stałe narzędzie pomagające nam uspokoić dziecko, zająć mu czas, nakarmić i wykąpać, bo tak jest nam łatwiej, i jest to prostsze niż przekonanie dziecka do innych aktywności, to rodzi się problem – komentuje Bogumiła Matuszewska, CEO DrOmnibus, projektu pomagającego dzieciom przezwyciężyć zaburzenia rozwoju dzięki ćwiczeniom na tablet. – Tylko czy to jest problem tylko tabletu czy problem nas jako rodziców? – pyta.
No i właśnie. W myśleniu o „złych” urządzeniach zatrzymujemy się często na tym, że wzbudzają one silną uwagę dziecka. Tak jakby nie było to naturalne. Nie doceniamy natomiast czynnika, że rodzice dysponują jakimś zestawem narzędzi, by dla ich pociech przygoda z technologią była pozytywna. Głównym tego warunkiem jest jednak zaprzestanie traktowania tabletu jako urządzenia, dzięki któremu rodzic może mieć chwilę dla siebie.
Gdyby stworzyć konstrukt tzw. przeciętnego polskiego rodzica, byłby to rodzic technolękowy. Człowiek, którzy na wyjściu boi się tabletu i go nie rozumie.
– To nie są tabletowe dzieci, ale dzieci opuszczone przez dorosłych. Zbyt często rodzice dają dziecku tablet i szybko przewracają się na drugi bok, zapominając o tym, że z dziećmi trzeba też rozmawiać, wspólnie się bawić, tłumaczyć działanie technologii i ich możliwości – podkreśla Krzysztof Przybylski, trener z zakresu nowoczesnych technologii i gamifikacji.
Co ciekawe, sam na tę chwilę swojemu dziecku tabletu… nie daje. Ale nie dlatego, że to coś złego. – My wycofaliśmy tablety i telefony z życia dzieci, ponieważ nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by oswoić z urządzeniem i opiekować się podczas korzystania z niego. Jak będę miał więcej czasu na wspólną zabawę z dziećmi i tabletem, to on na pewno wróci – podsumowuje.
Ilu Polaków byłoby zdolnych powiedzieć coś takiego?
A ilu z kolei sprowadza urządzenie do roli cyfrowego cumela, by zająć czymś uwagę swojej pociechy?
Niestety, zbyt często traktujemy nowoczesne technologie jako swego rodzaju czary-mary, które wystarczy po prostu dziecku dać. A konsekwencje? Niby rodzice na ogół mają powłączane te wszystkie ostrzegawcze lampki, że za dużo komputera, gier i innych takich jest be, ale często na zasadzie bardziej przesądu, aniżeli poglądu wynikającego z oswojenia urządzenia. Niewielu też korzysta z tych urządzeń wspólnie z dziećmi, co – przy dobraniu odpowiednich aplikacji – może być dobrym pomysłem na wspólną zabawę.
Tabletowi rodzice
Druga kwestia, której artykuł w Newsweeku nie porusza nawet śladowo, dotyczy uczciwości przed dzieckiem. Wszak rodzice często zżymają się, że próbują odciągnąć dzieci od tabletu i komputera, ale nic to nie daje.
Jak się okazuje, w wielu wypadkach nie daje dlatego, że dziecko nie „kupuje” ostrzeżeń, jeśli samo często zastaje mamę opętaną smartfonem w trakcie śniadania, lub widzi, że tacie nie przeszkadza wieczór z komputerem nawet po ośmiu godzinach pracy przed ekranem.
Maluchy jako istoty niezwykle uczulone na fałsz, nie wezmą sobie do serca nauk i apeli, jeśli coś im się tu, słusznie zresztą, nie zgadza. Dlatego balans i umiar w życiu rodzica może pozytywnie przełożyć się na balans i umiar w życiu dziecka.
Łatwo się mówi…
Owszem, łatwo. Ale wspólne oswajanie oparte o świecenie przykładem to naprawdę jedyne wyjście, by w świecie, którego absolutnie nic nie uchroni przed coraz większym wpływem technologii, nie dorobić się tabletowego dziecka.
Mało tego. Tablet, zastosowany w odpowiednim momencie i z odpowiednim oprogramowaniem/grami, może być nie tylko frajdą, ale i czymś, co w pozytywny sposób przyczynia się do rozwoju dziecka.
Tablet to nie jest urządzenie, które po prostu dziecku się daje.
– Z zajęć prowadzonych przeze mnie z użyciem właśnie tabletu jasno wynika, że u dzieci usprawnia się nie tylko koordynacja wzrokowo-ruchowa, ale też pamięć, plastyczność i tempo operacji myślowych – podkreśla psycholog dziecięcy Agnieszka Kolbiarz-Juszczak. – Dzięki grom na tablecie nauczyłam też własne dzieci segregować zabawki, co wcześniej stanowiło duży problem – dodaje.
Oczywiście tablet w żaden sposób nie wyklucza tradycyjnych zabawek i zabaw. Nie powinien być również przedmiotem dosyć absurdalnych porównań, które formy aktywności są lepsze. Zbyt często słyszy się argument, że nowoczesne urządzenia to zło, bo klocki i ruch na świeżym powietrzu są zdrowsze.
Jasne, że są zdrowsze. Ale skoro zdrowe są np. owoce i warzywa, oznacza to, że nie mamy z umiarem zjeść sernika lub mazurka? Skoro zdrowy jest basen, wyklucza to pogranie w mniej zdrową piłkę nożną?
Tablet po prostu wymaga umiejętnego umieszczenia go w planie aktywności dziecka w trakcie dnia. Wymaga również zachowania proporcji, co do których nie ma uniwersalnej formuły. Określenie, ile czasu dziecko może bawić się urządzeniem, należy do rodzica i to on musi egzekwować przestrzeganie reguł. Tak jak np. nie pozwoliłby dziecku zjeść 10-ciu lodów.
Podsumowując, zanim w opiniotwórczym tygodniku dokona się kolejny sąd nad technologią, zastanówmy się mocno, w czym tkwią źródła problemów, które ta technologia przysparza. Bo może się niespodziewanie okazać, że główna przyczyna negatywnych zjawisk leży nie w uzależniającej naturze urządzenia, ale w braku oswojenia jej przez rodziców, w braku zrozumienia, jakie są zasady jego stosowania i w braku świadomości, że tablet to nie technologia, którą po prostu dziecku się daje i już.
photocredit: 1, 2, 3, 4
Pingback: Buy pfizer viagra()
Pingback: Viagra next day delivery()