Po tym, jak prezentacja Mists of Pandaria podzieliła wszystkich instantowo na obozy „love it” i „hate it”, spodziewano się, że tym razem na Blizzconie będzie spokojniej. I faktycznie, po wczorajszym ogłoszeniu Warlords of Draenor jakby więcej ciszy. Ale to nie oznacza, że dodatek nie wzbudza emocji. Może to być cisza przed burzą.
Najlepsi z najlepszych walczący w jednej sprawie. Wybitne jednostki, które łączą swoje siły, by osiągnąć cel. Od Siedmiu Samurajów, przez Planetarian Kapitana Planety, po niezłomną ekipę Niezniszczalnych, moglibyśmy w nieskończoność podawać przykłady dzieł, w których motyw elitarnej grupy przewija się przez współczesną kulturę. I co byśmy zauważyli, bawiąc się w taką wyliczankę? Ano to, że gdy scenarzyści sięgają po coś takiego, herosi zwykle lądują po stronie tzw. dobra. Scenarzyści Blizzarda uznali, że fajniej będzie, jak będzie odwrotnie.
Trailer Warlords of Draenor oglądałem wczoraj wiele razy. Niby nie jest jakoś mega efektowny, a sporo osób wyraża wręcz opinię, że brakuje mu epickości po hollywoodzkim przepychu Mists of Pandaria. Odtwarzałem go jednak raz za razem, bo… nie czegoś takiego się spodziewałem.
Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że scenerią kolejnego dodatku do WoW-a może być Draenor, pomyślałem sobie „Aha, czyli antyczna, nieskażona kraina, która stanowi przeciwieństwo rozszarpanego wojną Outlandu”. Tymczasem wygląda na to, że Outland to był mały pikuś jeśli chodzi o ciężar gatunkowy scenerii. Bo największa rozpierducha wydarzyła się wcześniej.
Dwa słowa definiują Draenor, który niedługo zobaczymy. Padały one wczoraj wiele razy. Wild. Savage.
W takim właśnie Draenorze zmierzymy się z elitarną grupą, którą Blizzard umieścił po stronie villainów. To trochę tak, jakby Siedmiu Wspaniałych nie broniło wioski, tylko na nią nacierało. I nieprzypadkowo odwołałem się do bohaterów Dzikiego Zachodu. Popatrzcie na poniższy screen i zastanówcie się, w jakiego typu filmach pojawia się grupa śmiałków, skąpanych promieniami zachodzącego słońca.
Warlords of Draenor to jest western w WoW-ie. Mimo, że w głównych rolach nie wystąpią taureni. To dodatek, w którym dzikie miejsce staje się areną walki z czującą się bezkarnie, pewną siebie ekipą sukinsynów.
Przedstawiając nowy dodatek, Metzen mówił, że graczom, których ominęła fascynująca epoka wczesnych gier Blizzarda, twórcy chcieli trochę przybliżyć ten rozdział. Faktycznie, pewnie taki był plan. Jednak czy stanowiło to główny powód wrzucenia na tapetę Draenoru? Chyba nie.
Po latach eksperymentów z otwarciem WoW-a na zupełnie nowych graczy (także tych, którzy w MMORPG mają kłopoty z obracaniem kamerą), Blizzard chyba zrozumiał, że ich tytuł jest już grą starą i nie ma szans wygrać w bitwie na atrakcyjność z nowoczesnymi hitami. Stąd też po tym, jak Mists of Pandaria stanowiły optymistyczną próbę pozyskania zupełnie nowego targetu, Warlords od Draenor jawi się bezsprzecznie jako dodatek nastawiony na powrót i scementowanie tych, którym słowo „Warcraft” z automatu włącza nostalgię.
I wiecie co? To świetny pomysł. Bo skoro przyszłość jest jasna i WoW nigdy nie będzie już miał 12 milionów graczy, to im mniej ich będzie, tym bardziej zawartość gry musi się opierać na najwierniejszych fanach. Reszta sięgnie po inne zabawki.
Stąd właśnie tematyka dodatku, która jest ucztą dla pamiętających Warcrafta 2, czy The Burning Crusade. To oni docenią multum smaczków, którymi Warlords of Draenor będzie z pewnością usiane (takich jak np. miasto Alliance w Black Temple). To tym ludziom przejdą ciarki po plecach, gdy jedni z lepszych baddassów w historii Azeroth połączą siły, by skopać graczom tyłki.
Będąc fanem tego uniwersum trudno się tym nie jarać. Tak więc jaram się. Jak flota Stannisa. Mimo, że bardzo chciałem The Dark Below.
Nie wszystkich jednak wszystko wczoraj urzekło. Wielu komentatorów sugeruje, że story i setting, owszem, zapowiadają się ciekawie, ale poza tym nie ma szału. Tymczasem apetyty były spore, ponieważ jakiś czas temu do teamu produkcyjnego Warlords of Draenor dołączyła pokaźna liczba developerów Titana. W kontekście tego faktycznie dziwi, iż dodatek nie sprawiał wczoraj wrażenia specjalnie dużego. Kontynent jest gabarytowo porównywalny z Outlandem, pojawi się w nim na start zaledwie 6 nowych 5-manów, a jedyny nowy gameplay’owy feature, który wydaje się być naprawdę spory, to budowanie garnizonu.
Mnie jednak czerwona lampka zapaliła się najsilniej wtedy, gdy Blizzard mówił o planach związanych z PvE. Flex rozszerzony na wszystkie dawne tryby rajdowe wraz z implementacją kolejnego poziomu trudności każe zadać pytanie, czy Warlords of Draenor nie stanie się aby jednym wielkim burdelem w PvE. Dokładnie takim albo jeszcze większym, jakim Mists of Pandaria okazało się jeśli chodzi o PvP. Cóż, zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu.
Na koniec jeszcze jedna myśl. Jest to trzeci dodatek z rzędu, który Blizzard zapowiada jako powrót do korzeni. Za dwoma poprzednimi razami stwierdzeniem tym trochę graczy okłamał. Czy tym razem spełni obietnice? Liczę, że tak, bo mimo umiarkowanego rozmachu wczorajszej prezentacji, już dawno żaden dodatek do WoW-a nie wyglądał na papierze równie enigmatycznie, co intrygująco. Warlords of Draenor to szansa na prawdziwą ucztę dla fanów klasycznego Warcrafta. Miejmy nadzieję, że nią faktycznie będzie.