Slow writing

27. Wdowy po graczu

O kobietach opuszczonych przez swoje uzależnione od gier komputerowych połówki. I o kimś jeszcze.

Każde studia mają swoje ikoniczne teksty. Wiecie, takie “odkrycia Ameryki”, które powtarza co drugi wykładowca, a które już w połowie drugiego roku stają się godne Kapitana Oczywistości. Do takich myśli na studiach psychologicznych należy skądinąd słuszna uwaga, że alkoholizm to nie dramat jednoosobowy. Tym, że uczestniczą w nim również najbliżsi przyjaciele i rodzina, a czasem i dalsze kręgi, można sobie podwyższyć ocenę na niejednym kolokwium. Wszystkim studiującym kierunki związane z grami komputerowymi zdradzę zatem przydatny “sekret”: z uzależnieniem od gier jest tak samo.

Opowiem Wam o nieodległej przeszłości. W czasach, gdy PiS jeszcze nie kłóciło się z PO, social media oznaczało MySpace, a gry nie biły zyskami branży filmowej na głowę, swą złotą erę przeżywały uniwersa sieciowe pokroju tego z World of Warcraft. Zamieszkiwały je miliony graczy. Opinia publiczna, wiedziona idiotycznymi stereotypami na temat wirtualnej rozgrywki, portretowała tych ludzi jako niedojrzałych społecznie licealistów, oczywiście facetów i oczywiście singli, bo gdzieżby ktoś, kto przesiaduje godzinami przed ekranem, zanurzając ostrze topora w krtani umarlaka, mógłby jeszcze mieć dziewczynę.

Prawda była inna. Gracze, którzy w tamtej erze “skoczyli na głębię”, pogrążając się bez reszty w fantastycznych uniwersach, w większości byli co najmniej w trzeciej dekadzie życia. Do tego, w zależności od badań, od jednej trzeciej do niemal połowy z nich stanowiły osoby będące w związkach. Ich egzystencja w skórze awatarów była wieloletnią przygodą, więc z upływem lat całkiem spora rzesza graczy wkroczyła w okolice wieku średniego. I przyjęła charakterystyczne dla tego okresu role społeczne.

Do czego zmierzam? Do przykładu z alkoholikiem. Zamieńcie tam kieliszek na klawiaturę i przytaczany na początku Kapitan Oczywistość powie, że uzależniony gracz rzadko kiedy pracuje w teatrze jednego aktora. Gracz ma kogo pociągnąć za sobą. I z reguły jest to druga połówka.

Historie opowiadające o tzw. “wdowach po graczu” są liczne. Przytoczę Wam jedną z bardziej szczególnych, dodając od razu, że jej wyjątkowy charakter nie wynika z zawiązania akcji. Ono należy do prostych. A więc małżeństwo. Poznajcie Sherry z Montrealu i jej męża. A także trzecią osobę dramatu, czyli… grę komputerową.

W życiu tak to już bywa, że widzimy zachodzące negatywne zmiany, ale potrzeba nam czegoś w rodzaju momentu oświecenia i parszywej imitacji archimedesowego okrzyku, by zdać sobie sprawę, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Dla Sherry taka chwila nadeszła wtedy, gdy zauważyła, że jej facet przestał… gotować. Dlaczego? Bo to uwielbiał. Lubił również dobrze zjeść. Do czasu. Pasjonatem spania z kolei nie wiem, czy był kiedykolwiek, ale ograniczył je do minimum. Swą smykałkę do grania podniósł z kolei do rangi nałogu. I tak trwało to i trwało, a komunikacja między nim, a żoną pogarszała się. W końcu kobieta doszła do jedynej słusznej konkluzji: mam męża i nie mam męża.

Samotność to taka straszna trwoga, że gdy ludzie jej doświadczają, robią dziwne rzeczy. Piszą piosenki, wywracają swoje życie do góry nogami, uciekają we własne nałogi. Sherry postanowiła z kolei otworzyć stronę www. Nazwała ją znacząco, Gamer Widow. Wdowa po graczu. Nie minął rok, a witryna przeobraziła się w dynamicznie działającą, samopomocową grupę. W krótkim czasie zarejestrowało się tutaj kilka tysięcy ludzi. Wszyscy przywędrowali ze swoimi historiami, różnymi, a jednocześnie tak bardzo podobnymi zarazem.

I nie były to wyłącznie kobiety. Jakby na przekór bezsensownym stereotypom o znaku równości między graczem, a facetem, pojawili się również mężowie, zaniedbywani przez hasające po wirtualnych uniwersach małżonki.

Łączyło ich jedno. Nie, nie frustracja. Niedowierzanie.

Niedowierzanie, że zrobiła im to gra. Bo wiecie, tym istotom na naszej planecie, które nie łapią bakcyla gier, trudno jest zrozumieć, że kawałek plastiku, kupiony w Media Markcie za 99 zł, wygrywa z człowiekiem z krwi i kości. To zupełnie inna sytuacja niż odejście drugiej połówki dla innej osoby, które oczywiście boli i też nieraz wiąże się z niezrozumieniem, jakim cudem parę minut przyjemności, czy płytkie doznania wygrywają z wieloletnią więzią. Jednak jest to przypadek w pewien sposób ludzki. Taki, o którym opowiadają od wieków epopeje i powieści. Taki, który każdy określiłby jako jedną z odwiecznych rozterek gatunku homo sapiens.

Odejście dla gry wygląda inaczej. Zwłaszcza dla ludzi, którzy omijają je szerokim łukiem. Dla niektórych utrata partnera przez wirtualną rozrywkę stanowi zatem fakt równie ciężki, co surrealistyczny.

No więc zadajmy sobie to pytanie, na które bywalcy Gamer Widow latami nie mogli znaleźć odpowiedzi. Dlaczego gracze zdolni są zaniedbać drugą osobę dla gry? 

Niejeden psycholog w tym momencie wyciągnąłby z rękawa argumenty, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że za tym wszystkim stoją problemy w związku i że w takim razie gra daje komuś coś, czego nie daje mu inny człowiek. Mnie to do końca nie przekonuje. A jaka jest odpowiedź, nie wiem. Ludzie, którzy patrzą z boku na uzależnienie gracza, też mają straszny problem, by to zrozumieć. Widzą wszędzie analogię do podnoszonego ku ustom z uczuciem nienawiści do siebie kieliszka, podczas gdy w tej kwestii prawdą jest to, że zaniedbywany partner ma po prostu rywala.

Gracz z reguły chciałby z tego zrobić trójkącik. My, gracze, uzależniając się bardzo chcemy przeciągnąć innych na naszą stronę – głęboko wierzymy, że możemy stworzyć szczęśliwy związek, a jednocześnie spędzać każdą chwilę w grze.  Potrafimy tkwić w tym przekonaniu, choć poczucie winy, wywoływane świadomością, że coś innego sypie się przez własne hobby, istnieje. Zawsze. Głęboko ukryte, a być może nawet schowane tak bardzo, że w życiu nie uda się nikomu tam dokopać. Ale ono jest.

Skąd o tym wiem? Bo byłem uzależniony od World of Warcraft. Nikt mnie z tego powodu nie opuścił, ale dosyć dobrze rozumiem tę sytuację z punktu widzenia gracza.

Koniec dygresji.

Ale nie koniec dzisiejszego wpisu. Niedawno znowu postanowiłem zaglądnąć na stronę Gamer Widow. I co znalazłem? Witrynę zarastającą chaszczami, na której błędy 404 straszą niczym baba jaga dzieci. Czyżby sprawa się zdezaktualizowała? – pomyślałem. Czy ludzie już nie uzależniają się od światów wirtualnych? Nikt nie czuje się  z tego powodu opuszczony?

Odpowiedź na to, dlaczego – jak mawiał poeta – nikt nie woła, tkwi w obrazkach z życia codziennego zwykłych ludzi. W scenach takich jak jedzenie posiłku z twarzą zwróconą na tablet zamiast na drugą osobę. Jak nieumiejętność wytrzymania kwadransa bez rzucenia okiem na Hangouty podczas wspólnej kawy. Jak kupowanie n-tego niepotrzebnego ciucha w galerii zamiast odreagowywania stresów w jakiś mniej kompulsywny sposób.

Gamer Widow zarasta chaszczami, ponieważ w erze bezprecedensowej ilości bodźców uzależnienie stało się normą. Spełnił się sen pogrążonych w nałogu graczy – przeciągnęliśmy resztę na swoją stronę. Choć właściwie to nie my. Ale fakt pozostaje faktem. Jakiś nowy Koterski rzekłby: wszyscy jesteśmy wdowami.

450x75-tekstROKU

photocredit: Horizon

Related posts