Są takie miejsca na świecie, gdzie za popełnienie przestępstwa siada się przed komputerem i gra w gry. I wbrew pozorom nie jest to wesoła perspektywa.
Brudni, nieogoleni faceci ścinający drzewa. Umorusane postaci kopiące węgiel w podziemnych czeluściach. Szwadron chuderlaków budujący tory kolejowe gdzieś in the middle of nowhere…
No cóż, gdyby popatrzeć na kulturę popularną i kadry ze współczesnych filmów, można by pomyśleć, że czas się zatrzymał i rozsiane po całym świecie, współczesne odpowiedniki gułagów niespecjalnie różnią się od tych znanych ze szkolnych lektur. Tymczasem to nieprawda. Taka wizja niewolniczej pracy jest już passe dla części osób w pewnym dużym kraju.
Ludzie ci zauważyli, że wraz z rozpowszechnianiem się naszej egzystencji w Internecie wzrasta zapotrzebowanie na dobra wirtualne. I stąd przedstawiana dziś historia obozu, w którym areną katorżniczej roboty był dalej las i kopalnia, tyle że w grze komputerowej.
2011 rok. W brytyjskim Guardianie ukazuje się głośny artykuł, który przedstawia historię niejakiego Liu Dali, byłego pracownika obozu pracy w chińskim Jixi. Z jego opowieści wynika, że szefowie tamtejszej placówki wpadli na pomysł, by przerzucać ludzi z tradycyjnej pracy manualnej przed ekrany komputerów. Po co? By w wieloosobowych grach sieciowych gromadzić wirtualne dobra i sprzedawać je potem graczom.
Efekt? Szybko okazuje się, że praca w grze przynosi więcej dochodów niż tradycyjne zajęcia „obozowiczów”. W konsekwencji przed komputerami ląduje w Jixi jakieś 300 osób, harujących po 12 godzin w wirtualnych światach. Obowiązują dzienne normy gromadzenia wirtualnych walut i wydobycia dóbr, a za niedostateczną efektywność czeka kara fizyczna. Jednak nawet jeśli norma zostanie spełniona, więźniowie płacą sporą cenę zarówno w postaci zmęczenia fizycznego, jak i zaburzeń psychicznych.
Taka sytuacja, zdaje się mówić Liu Dali i prawdopodobnie nie przesadza. Bowiem farming, czyli repetytywne zbieranie dóbr wirtualnych w grze, to niewdzięczna i nieprawdopodobnie monotonna robota. I chyba każdy, kto choć raz w grze MMO musiał dłużej popracować nad składnikami na nową, lśniącą zbroję lub poświęcić wieczór i pół nocki na wyciułanie odpowiedniej ilości golda, przyzna, że farming nietrudno wyobrazić sobie jako katorgę przy ponad pięćdziesięciu godzinach tygodniowo.
Już sama natura farmingu potrafi zatem oburzać, a jeśli przybiera on formę niewolniczej pracy i problematycznego rynku, to możemy mówić o problemie społecznym. Problemie, który jednocześnie w Chinach jest procederem mającym już kilkunastoletnią tradycję i w który uwikłane są setki tysięcy obywateli tego państwa.
By interes się kręcił, nie zawsze potrzeba obozu pracy i bicia więźniów. Czasem wystarczy po prostu zatrudnić tych, którzy zgodzą się na tę ciężką pracę za przysłowiową – no pun intended – miskę ryżu. Właśnie dlatego w Chinach kafejki internetowe bywają przerabiane są na dymiące komputerowymi spalinami fabryki wirtualnych dóbr. Ich widok jest przygnębiający. Zresztą zobaczcie sami.
Być może zadajecie sobie w tym momencie pytanie, jak jak to jest, że to się opłaca? Okazuje się, że poza przyczyną, o której mówiłem na wstępie, istnieją dwa szczególne powody pojawienia się tego rynku.
Po pierwsze i niestety, przyczyną jest wygodnicki zachodni gracz. Duża część wydobywanych dóbr trafia właśnie na Zachód i ląduje w rękach graczy, którzy są zbyt leniwi, by sukces w grze sieciowej okupić własnym wysiłkiem. Oni już wolą zapłacić prawdziwą kasę, byle tylko tenże Chińczyk odwalił za nich czarną robotę.
Druga przyczyna to kultura gier komputerowych w Azji, czyli niesłychanie kompetytywny rynek gier sieciowych. To właśnie na specyfikę tego rynku i na takie kraje jak Korea, gdzie rywalizacyjne gry komputerowe to niemalże sport narodowy, wskazują badający gold farmerów naukowcy z Manchesteru, którzy już pięć lat temu zauważyli, że „kopalnie” wirtualnych dóbr są zlokalizowane głównie na wschodnim wybrzeżu Chin. Szacuje się, że jakieś 80% wszystkich gold farmerów na świecie jest właśnie stamtąd.
I nie zmieni nic to, że w 2009 roku chiński rząd wydał dekret, w którym zabronił kupowania prawdziwych towarów za wirtualne pieniądze. A dlaczego nie zmieni? Bo nie zabronił sytuacji odwrotnej. Dlatego właśnie goldfarming w najbliższych latach raczej nie umrze śmiercią naturalną (a wręcz przeciwnie), mimo tego, że w wielu grach sieciowych sprzedaż wirtualnych towarów jest niedozwolona poza sklepem gry i stanowi poważne wykroczenie grożące banem.
Tak więc gry można dodać tam, gdzie znajdują się już trampki i nowe iPhone’y: do listy towarów, na które wskazują obrońcy praw wszelakich pytający nas, czy Zachód daje pracę ludziom na Wschodzie, czy też przyczynia się do współczesnych form niewolnictwa. Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście trudna i złożona. Jednak jeśli mogę wam coś doradzić, to powiem jedno: srsly nie kupujcie golda czy czegokolwiek innego poza oficjalnymi źródłami. Nie tylko niszczycie delikatną tkankę, jaką jest ekonomia gry sieciowej, ale również ze względu na problematyczny charakter tego rynku być może wspieracie coś, czego naprawdę nie chcielibyście wspierać. Wliczając pracę dzieci i więźniów.
Pingback: Buy viagra australia()