Slow writing

WoW Classic miesiąc po premierze. Czy można odtrąbić sukces?

Kolejki do zalogowania sięgające 1100 minut i zaskakująco duży hype w social media – tak wyglądała miesiąc temu premiera gry… piętnastoletniej. WoW Classic, bo o nim mowa, narobił w sierpniu sporo szumu, rodząc tym samym nadzieje, że nie będzie tylko chwilową fanaberią skierowaną do marginesu blizzardowej fanbazy. Jednak czas na jego prawdziwą ocenę przychodzi dopiero teraz, gdy zanikające emocje związane z nostalgią będą musiały się zderzyć z podstawowym pytaniem, czy warto w to dalej grać.

Oficjalnie nie wiemy, czy WoW Classic to sukces. Blizzard od momentu, w którym zaczęło być źle od lat nie publikuje już danych dotyczących aktywnych subskrypcji. Opierać możemy się tylko na danych z zewnątrz, np. na analizach Superdata. Z nich wynika, że między lipcem, a sierpniem ilość aktywnych kont World of Warcraft wzrosła o 223%. Należy jednak pamiętać, że w wakacje ukazał się również spory patch wersji “bieżącej” WoW-a i z pewnością on również przyciągnął jakąś część graczy. Ocena, czy WoW Classic to sukces jest więc gdybaniem opartym o obserwacje uczestniczącą. I w dzisiejszym tekście tak trochę będziemy sobie właśnie gdybać.

Blizzard solidnie zapunktował przy okazji premiery tej gry. Nie było mowy o traktowaniu jej jako zagrożenia dla retail WoW – wiecie, jakiegoś chowania klasyka pod dywan i wypuszczania cichaczem, co by nie okazało się, że klasyk wjeżdża na ambicję developerom Battle for Azeroth. Nic z tych rzeczy – Blizzard do premiery się przyłożył. Zafundował bardzo udaną kampanię marketingową, w której nawet z domniemanych wad gry potrafił zrobić języczek u wagi. WoW Classic kojarzy się z przytłaczającą skalą niektórych instancji? No to pośmialiśmy się z zagubionego w Blackrock undeada. To była całkiem hucznie uczczona premiera jak na grę, która jeszcze kilka lat temu zdaniem wysoko postawionych ludzi w Blizzardzie nie miała kompletnego sensu.

Media growe również poświęciły WoW Classic całkiem sporo uwagi. Widać, że gra wciąż polaryzuje – obok pozytywnych artykułów o odpowiedniku „high school reunion” w Azeroth pojawiły się też i takie, które sprowadziły projekt do straty zasobów na developerską nekromancję. Jednak ten rozstrzał opinii w sumie mi się podobał. Pokazywał bowiem, że mimo nastu lat na karku gra nadal budzi emocje. Gdyby nikt nic nie pisał, moglibyśmy dojść do wniosku, że ci z Blizzarda parę lat temu mieli rację.

No i teraz najważniejsze, czyli jak się gra. Każdego, kto odpali WoW Classic czeka oczywiście zderzenie z tymi wszystkimi mniej lub bardziej śmiesznymi przywarami starego World of Warcraft. Pierwsza rzecz, która uderza już po kilku sekundach, to brak znaczników questów na mapie (jedyne, co się pojawia, to oznaczenie NPC-a, któremu oddajemy questa). Muszę jednak przyznać, że przynajmniej ja nadzwyczaj szybko się do tego przyzwyczaiłem. Chwila mija zanim człowiek się przestawi, ale nie jest to długa chwila (i oczywiście są addony). Podoba mi się, że WoW Classic zmusza mnie do tego, by cały czas patrzeć na świat gry i by się po nim rozglądać. To jest naprawdę fajne.

Innych nie do końca dzisiejszych rzeczy jest całe mnóstwo. Od tego, że ulepszenie spella u trenera nie aktualizuje go automatycznie na pasku interfejsu, przez lawinę kompletnie zbędnych umiejętności, po brak systemów typu looking for dungeon, co oznacza, że zebranie grupy do instancji wiąże się z koniecznością pisania na czacie.

Da się z tym jednak żyć. Natomiast jedno, co – muszę przyznać – trochę mi przeszkadza to czas, jaki spędzamy na samym podróżowaniu z miejsca na miejsce. Ogólnie jestem z tych, którzy są zdania, że transportacja w świecie MMO nie powinno być super łatwa, a lekkie gate’owanie bywa lepsze od możliwości robienia zawsze wszystkiego wszędzie. Lubię gry, w których nie przenosimy się z miejsca na miejsce tak ot, za pomocą pstryknięcia palcem lub ogromnej ilości portali. Niestety jednak WoW Classic stoi pod znakiem filozofii, która wydaje mi się dziś trochę zbyt skrajna w drugą stronę. Mam tu na myśli choćby ulokowanie cmentarzy, z których czasami trzeba naprawdę pokonać kawał dystansu, by się wskrzesić (a przypominam, że w przeciwieństwie do Battle for Azeroth, podczas questowania w tej grze się ginie). Generalnie czuję się trochę za stary na tracenie czasu na takie coś. Gdyby WoW Classic byłby ciutkę przesunięty w stronę wygody podróżowania i np. oferował dwóch flight masterów i więcej cmentarzy na jedną krainę, byłoby optymalnie.

Quest design w WoW Classic wywołuje u mnie lawinę sprzecznych odczuć. Po stronie minusów mamy bowiem irytującą ilość latania tam i z powrotem i momentami skrajnie chaotyczny quest flow. Na przykład, wchodzimy do Westfall by zrobić dwa, trzy zadania i potem z tej zony właściwie trzeba wyjść, bo większość zadań jest tutaj dla postaci kilka leveli wyżej. Z drugiej strony jednak ten totalny chaos i brak logiki nierzadko ma swój urok. Jest w nim pewien bardzo duży pierwiastek nieprzewidywalności, którym przesiąka stary WoW i to właśnie on sprawia, że tej gry nie przechodzi się na zaciągniętym ręcznym. To jest cały czas “you against the world”, a ten świat naprawdę momentami robi co może, by uprzykrzyć ci życie. I to właśnie działa jak taki ciągły ożywczy prysznic.

No i są jeszcze te wielkie atuty klasycznego WoW-a, które – z wielką radością to piszę – świecą nadal pełnym blaskiem. Jeśli czytaliście mój tekst sprzed premiery, być może pamiętacie, że byłem pełen obaw, jak gra tak mocno społecznościowa zniesie swą ponowną premierę w czasach, w których branża gier stawia raczej na szybki matchmaking i granie z randomami.

I cóż, póki co i przynajmniej na moim serwerze naprawdę jest pod tym względem dobrze. Zaskakująco dobrze. To jakiś totalnie inny świat od tego, co można zaobserwować na retailu i gdzie community właściwie nie ma. Ot, scenka sprzed paru dni. Zbieram grupę do elite questa w Loch Modan. Idziemy na Choksula w pięć osób, z których tylko trzy muszą go ubić, a dwie idą, bo chcą nam pomóc w zamian za to, że pomożemy im z innym questem. Na miejscu czeka już inna ekipa i zamiast walki o to, kto otaguje pierwszy umawiamy się, że najpierw my, potem oni. Wszyscy dotrzymują słowa, a co więcej – zostajemy jednego respawna dłużej, by im też poszło to gładko. Wychodzimy z siedliska ogrów w 10 osób, prowadząc luźny banter. Trzy nowe osoby na friendliście w godzinę. Więcej niż przez ostatnich kilka lat na retailu.

Oczywiście natrafimy czasem na jakichś idiotów, ale generalnie naprawdę zbudowany jestem tym, jak dużo dobrych emocji jest w tej grze. Czuć w WoW Classic, że ludzie wrócili do tego Azeroth, by się dobrze bawić i maja zamiar dotrzymać słowa.

Duże wrażenie robi również sam rozwój postaci. O tym także pisałem w poprzednim tekście – tak, WoW Classic to kiepski design klas i różne inne systemy, z których Blizzard na szczęście zrezygnował. Jednak podstawowa struktura psychologiczna gry oparta o mechanizm kija i marchewki jest tutaj bardzo zdrowa. W WoW Classic czuje się, że nawet najmniejszy awans postaci to konkret, który robi różnicę. Tutaj wbicie levela nie oznacza właściwie niczego jak w Battle for Azeroth. Tutaj nawet najmniejsze rzeczy potrafią dać nielichą satysfakcję, gdyż ta gra jest po prostu organicznie dobrze skonstruowana.

I właśnie to pozwala mi wierzyć, że WoW Classic to nie będzie tylko fenomen zapranych na miesiąc serwerów. Przez te kilka tygodni, które minęły od premiery, zarwałem ze dwie nocki, ale też miałem okres, w którym nie zalogowałem się do gry przez jakieś dziesięć dni. I dokładnie w ten sposób mam zamiar w to grać. Nie wiem, jak można spieszyć się w WoW Classic. To jest idealna gra, by w niej nic „nie musieć”. Ją się spokojnie kontempluje. To gra, z którą po latach budujesz dojrzały związek. I choć niejeden jej aspekt denerwuje, całościowo nie mam wrażenia, jakbym wraz z premierę WoW Classic cofnął się się do epoki growego paleolitu. Wręcz przeciwnie, fakt, że naście lat temu WoW był niesłychanie nowoczesną i wybiegającą do przodu dziś się zwraca. Ten staruszek wciąż jest naprawdę zaskakująco rześki.

Co więcej, gra wygląda naprawdę ładnie. Blizzard świetnie podszedł do upgrade’u grafiki, nie zmieniając samego charakteru lokacji, ale dodając np. znacznie lepszą trawę i wodę. I co ja mam powiedzieć – te zachody słońca w Westfall czy mgliste poranki w Menethil Harbor nadal czarują. Zwłaszcza, że jest w nich mnóstwo graczy. Zacząłem grać w WoW-a w 2007 roku, uważam się za weterana tej gry, ale tego nigdy tego nie widziałem. Górskie ścieżki naokoło Loch Modan kojarzą mi się z eskapistyczną pustką. Pierwszy raz widzę, jak to musiało być w 2005, gdy przez te wszystkie przesmyki przedzierały się setki graczy. Niesamowity widok…

Kto mnie zna ten wie, że wyznaję zasadę „Nie chwal MMO przed zachodem słońca”. Ale tu chyba będzie dobrze…

Related posts