Co w sytuacji, gdy grasz z kimś po drugiej stronie świata i masz podejrzenie, że właśnie coś mu się stało?
Mieszkał w mroźnej Norwegii. I to dosyć daleko na północy. Ten nordycki chłód czuć było w osobowościach postaci, które odgrywał. Zawsze wcielał się w wojowników, jakby w kontraście do tego, że w realu należał do ludzi dosyć wycofanych. Z uwagi na towarzyszącą temu bezkonfliktowość większość graczy go jednak lubiła. Co jeszcze? Słuchał metalu. Mieszkał samotnie. I miał chore serce.
Nie. Nie z miłości. Nie powiem Wam dokładnie, co w tym sercu mu się poprzestawiało. Gdy mi to objaśniał, nie rozumiałem w ząb tych terminów medycznych. Wniosek był jednak taki, że to nie przelewki.
Wcześniej z tego powodu zrobił sobie kilkumiesięczną przerwę. Gdy wrócił do gry, wszyscy w gildii się ucieszyli. Wiecie, gdy ktoś ze “starej gwardii” powraca do niewielkiej społeczności, to się to czuje. Liczebnościowo taka grupa przypomina szerokie kręgi rodzinne. I jak to w rodzinie, fajnie, gdy kogoś można czasem zobaczyć.
Tydzień później przez kilka godzin wszyscy byliśmy odwrotnego zdania.
Tego dnia narzekał na czacie, że od kilku dni mu się pogorszyło. Marudził, że źle się czuje. Odpowiadały mu urzędowe współczujące teksty, mieszając się z przejawami prawdziwej troski. Chyba gdzieś w środku każdy sądził, że skoro siedzi online, to źle być nie może.
Późnym wieczorem umówiliśmy się na granie. Dochodziła północ, ale pojawiło się dziesięć osób, wśród nich i on. Z początku zabawa była przednia, ludzie żartowali na czatach, walka z przeciwnikami szła dobrze. I wtedy w pewnym momencie awatar Norwega przestał się ruszać.
Nie wylogował się. Po prostu stanął w miejscu i nic. Gdy grasz z kimś po sieci, często masz do czynienia z taką sytuacją. Dzwoni listonosz – awatar przestaje się ruszać. Przyszła pizza – awatar przestaje się ruszać. Problemy z łączem – awatar przestaje się ruszać. O ile ktoś nie napisze wprost, dlaczego odchodzi od komputera, przyczyn można się tylko domyślać.
Do czego zmierzam? Gdyby ktoś po drugiej stronie dostał nagle zawału serca, awatar też przestałby się ruszać.
Nie pamiętam, kto pierwszy wtedy powiedział to głośno. Pamiętam, że nie powiedział tego wprost. Wystarczył niewinny tekst – “I hope he’s okay” – by otworzyły się zdroje wyobraźni.
Bo co może przeszkodzić samotnemu mężczyźnie w środku nocy, żyjącemu na głębokich przedmieściach w środku zaśnieżonej Norwegii? Listonosz raczej wtedy nie puka. Pizza by pewnie ugrzęzła w śniegach. Dziewczyny, która mogłaby mu północy zawracać głowę, nie miał, a matki raczej w tych godzinach nie dzwonią.
Do tego gdy gra się z przyjaciółmi, to razie telefonu zwykle jedna ręka leży na słuchawce, a druga pisze na klawiaturze „sec tel”. Sekunda, telefon. To taki element savoir vivre’u w grach sieciowych. Tak samo gdy komuś prędko do toalety, to również na ogół daje się znać, że “brb bio”. Zaraz wracam. Przerwa na kibel.
A tu nic.
I gdy ta nicość trwała już trochę za długo, reszta potoczyła się jak w klasycznych eksperymentach psychologicznych. Ktoś w końcu rzucił hipotezę, że coś mogło się stać. Stąd już był krok do tezy, że to zawał. Wszyscy stali się ekspertami kardiologii, ponieważ, jak wiadomo, każdy problem z sercem oznacza właśnie to. Napięcie jeszcze bardziej podskoczyło do góry, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że facet mieszka sam.
Efekt? Po dziesięciu minutach byliśmy już ostro spietrani. To naprawdę nie jest przyjemne uczucie, gdy widzisz awatara, który wcześniej się ruszał, a teraz stoi i masz poczucie, że być może jego właściciel też się przed chwilą ruszał, a teraz…
Towarzyszyło temu wrażenie, że ten zawał serca ma miejsce kilkadziesiąt centymetrów stąd i wystarczy wyciągnąć rękę, by komuś pomóc.
Nic z tego. Gdy koleżanka zapytała na czacie, czy kojarzymy jakichś jego znajomych, którzy mogliby do niego zaglądnąć, zdaliśmy sobie sprawę, jak mało go znamy. Gramy z nim od lat, a nie znamy nazwiska. Nie mamy pojęcia, jaki jest jego adres. Nie wiemy rónież, jak się z nim skontaktować poza czatem w grze. Ery Facebooka jeszcze wtedy nie było.
Mieliśmy maila. Mogliśmy zatem napisać do niego, czy dobrze się czuje, jak również znaleźć telefon pogotowia ratunkowego w Trondheim, zadzwonić i powiedzieć, że nasz kolega Arne, który choruje na serce, być może ma teraz zawał serca. Biorąc pod uwagę, że Arne jest szóstym co do popularności imieniem w Norwegii, na pewno by go znaleźli.
Ostatecznie nie zrobiliśmy nic. Nie wiem, czy to dlatego, że gdzieś z tyłu głowy wierzyliśmy racjonalną przyczynę jego nieobecności. Ale tej nocy chyba każdy kładł się spać, czując się nieswojo. Ja na pewno.
Arne też zasnął. Nie snem wiekuistym, tylko tak po prostu odleciał w objęcia Morfeusza w fotelu. Następnego dnia zalogował się jakby nigdy nic. Dziwił się, gdy przez czat przetoczyło się potężne uczucie ulgi.
Jeśli czytaliście TEN tekst, wiecie, że z poziomu gry głównym źródłem wnioskowania o życiu innych ludzi jest offline/online. A to strasznie zawodny parametr. Jeśli ktoś się zakochał i nie ma czasu na granie – offline. Jeśli trawi do depresja – offline. Jeśli umarł – też offline. Gdy ktoś zniknie ze świata wirtualnego, często w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy ten ktoś jest teraz szczęśliwy, czy cierpi, czy nie żyje.
Niektórzy powiadają, że na tym polega natura wirtualności. Nazywają to nawet zaletą.
Ja mam wątpliwości.
photocredit: Jon Moe
Pingback: sildenafil vs tadalafil()